Rowerowe wojaże wokół Nowogardu IVPrawie wyjeżdżając z Żabowa, mam świadomość, że w chwili, gdy wjechałem na przejazd kolejowy (jeszcze przed wjazdem do tej miejscowości) już znalazłem się na głównej w tym rejonie trasie przelotowej. Trasa ta, w dalszym ciągu, rzutuje na wyjątkowość Żabowa w otaczającej je przestrzeni.

Ta trasa rzutowała też na „kawał” mojego życia. Przecież biegnący po niej odcinek drogi prowadził z Wojcieszyna do Nowogardu. Jednak każdy, kto dziś tędy przejedzie - a wcześniej jej nie znał - nie może mieć nawet „zielonego” pojęcia o tym, jaka to była malownicza i przyjazna dla ludzi szosa. Była!

Dziś wolę skręcić w prawo, w polną drogę, która doprowadziłaby mnie przez las do Lestkowa. Kiedy jednak wcześniej skręcę w lewo, w leśną dróżkę, to ta z kolei doprowadzi mnie do miejsca, gdzie kiedyś też była wioska. Nazwę miała ponoć nieco inną, ale myśmy ją nazywali: Jeżówka. Zamieszkiwało tam tylko kilka rodzin.

Mieszkańcy Jeżówki w drodze do Nowogardu wprost zmuszeni byli przechodzić (piechurzy wówczas nikogo nie zaskakiwali) lub przejeżdżać przez Wojcieszyn. Zatem dorośli mieszkańcy obu wiosek łatwo nawiązywali różnorodne kontakty. Dla dziatwy wojcieszyńskiej (w tym i mnie) wizyta „na Jeżówce” stanowiła nie lada atrakcję, a to z racji braku elektryczności. To tam przez wiele lat funkcjonował m.in. koński kierat.

Najprawdopodobniej nie tylko w Wojcieszynie opowiadano sobie anegdotę o tym, dlaczego nie było też tam szkoły. Otóż głównym powodem miało być to, że nauczyciel czytając listę obecności uczniów, musiałby codziennie odczytać: Bała, Bała, Bała, Kucybała i Niedbał. No cóż… czego jak czego, ale braku gospodarności, a tym bardziej niedbalstwa, nikomu z „Jeżowian” zarzucić nie było można. Brak „światła” był jednak najprawdopodobniejszą przyczyną „wygaśnięcia” tej, bardzo malowniczo usytuowanej osady.

Zajęty takimi wspomnieniami jechałem sobie leśną dróżką i tylko przez moment zatrzymałem wzrok na prześwitującym między drzewami (na lewo, w polu) zagajniku. Dobrze wiedziałem, że gdybym jechał szosą, to znajdowałbym się teraz naprzeciw dawnego lotniska obsługującego nowogardzki szpital, gdzie lądowały tzw. dwupłatowce, niosące pomoc w koniecznych przypadkach. W późniejszych latach podobne samoloty będą rozsiewać nawozy nad pegeerowskimi polami. Ale to już…

Do Wojcieszyna - dokąd zmierzałem - mogłem dojechać szlakiem, którym najczę-ściej chodzili mieszkańcy nieistniejącej już wioski, ale niedawne zmiany dróg, jakie wymusiła nowogardzka obwodnica, skłoniły mnie do skorygowania trasy. Na skrzyżowaniu, które ukazało się po wyjeździe z lasu, skręciłem w prawo.

Gdybym teraz pojechał prosto, to dojechałbym do Lestkowa. Dziś tam nie pojadę. Nie pojadę też do Maszkowa, do którego wystarczyłoby wrócić się po tej samej drodze. Myśli moje nie mają jednak podobnych ograniczeń i bez przeszkód zaglądają do obu tych miejscowości, w których swego czasu bywałem częstym gościem.

Aby fizycznie dotrzeć do Wojcieszyna, muszę już po kilkuset metrach skręcić gwałtownie w lewo. Po ujechaniu kolejnych kilkuset metrów polną drogą, ponownie wjeżdżam do lasu. Przejeżdżam około dwóch kilometrów leśną drogą i… widzę pierwsze zabudowania wioski. Mieszkałem tu przez swoje pierwsze dwadzieścia lat.

Aby teraz dojechać do byłej naszej zagrody tymi samymi wiejskimi dróżkami, co kiedyś, to musiałbym umieć cofnąć czas. Pewnych odcinków dawnej drogi już nie ma. Nie ma odcinka, na którym nauczyłem się jeździć na rowerze. Nowogardzka obwodnica przecięła wieś nieodwracalnie. I chociaż dojechać można niemal wszędzie. To tylko niemal…

Lech Jurek